W moim domu królowały, królują i królować będą gadżety i sprzęty elektroniczne, a to za sprawą mojego pana małżonka, który jest ewidentnym gadżeciarzem.
Niejednokrotnie śmieję się z jego nowych zabawek i pukam w głowę, po co mu sterowany samochód na resorach (serio!), kolejny głośnik do salonu, czy następny oczyszczacz powietrza. Ostatnio najbardziej rozbawił mnie mały znak stopu na długim kijku, który postawił w garażu przy ścianie, by mógł wjechać samochodem jak najgłębiej, bo garaż jest nieco przykrótki (lub samochód odrobinę za długi).
Gdy dojeżdża maksymalnie do ściany, znak stopu zapala się na czerwono i wtedy jest szansa, że samochód się zmieści. Ale domofon, który łączy się z moim telefonem za pomocą aplikacji, gdy ktoś dzwoni do drzwi jest już trafionym sprzętem.
W telefonie widzę obraz tego, kto stoi przy bramie i czy jest to np. pan kurier z paczką, który już rzuca przesyłką przez płot, zanim ja zdążę krzyknąć: „Tylko niech pan nie rzuca, bo w środku jest… acha, widzę, że już pan przerzucił”…
Dlatego, gdy pan małżonek zobaczył mój nowy sprzęt do testowania – Microsoft Surface Go, aż zaświeciły mu się oczy.
Przejął go i oddał po kilkudziesięciu minutach, kiwając głową z aprobatą. Ale dziś jego opinia się nie liczy, bo to ja dokonam oceny ;)
Ja posiadaczka laptopa standardowych rozmiarów, niejednokrotnie byłam zmuszona zabierać go na nagrania i sesje zdjęciowe, żeby błyskawicznie przegrać materiał albo też na dodatkowe zajęcia mojego 5-letniego Marcela, żeby móc jeszcze chwilę popracować (każda chwila pracy w spokoju – bezcenna).
Sami wiecie, że nie jest to najwygodniejsze rozwiązanie z racji wagi i wielkości laptopa. Trzeba zapakować go do oddzielnej torby i traktować jako oddzielny „bagaż”, o którym łatwo zapomnieć, wychodząc np. z kawiarni po spotkaniu. Niestety, jak każda kobieta dźwigam ze sobą mnóstwo (nie)potrzebnych rzeczy: od ośmiu w porywach do dziesięciu arcyważnych resoraków mojego 5-letniego syna Marcela, przez półlitrową butelkę wody mineralnej, z którą się nie rozstaję, powerbanka do telefonu i mogłabym jeszcze długo tak wymieniać…
Dlatego na pierwszy rzut oka pomyślałam, że Surface Go to sprzęt dla mnie, bo to laptop i tablet w jednym.
Jest to 10-calowy tablet, do którego za pomocą jednego kliknięcia – złącza magnetycznego – dołącza się wygodną w obsłudze klawiaturę i… już można odpisywać na maile.
Sprzęt testowałam w różnych okolicznościach i jako tablet świetnie spisał się w domu, gdy rano robiłam makijaż i jednym okiem podglądałam vlogi moich koleżanek na YouTube, czy wieczorem gdy leżałam w łóżku i oglądałam ulubiony serial. Natomiast jako laptop świetnie spisywał się poza domem, gdy zabierałam go na spotkania w mieście i miałam chwilę, żeby odpisać na maile, wybrać zdjęcia na bloga czy napisać tekst w WordPressie.
Ogromnym plusem tego laptopa jest jego piórkowa waga (nieco ponad pół kilograma!) oraz wielkość – idealnie pasuje do mojej torebki Speedy 30 LV, dzięki czemu nie muszę się martwić wspomnianym wyżej dodatkowym bagażem.
Wygodna podstawka, z pomocą której łatwo odchylić ekran, czytnik kart micro SD, dzięki któremu mogę szybko wrzucić zdjęcia z sesji, jasny ekran, dobry dźwięk, a przede wszystkim estetyczne wykonanie, sprawiają że ten sprzęt do mnie po prostu przemawia.
A jeśli jeszcze wspomnę o magnetycznym rysiku – Surface Pen, którym z łatwością można pisać i magnetycznie przyczepić w dowolnym miejscu do obudowy, to wychodzi na to, że to gadżet idealny dla mnie.
Podsumowanie
Jako prowadząca własną działalność blogerka i vlogerka, zabiegana mama i mieszkanka zakorkowanej stolicy, często zdarza mi się korzystać z laptopa w różnych okolicznościach, miejscu i czasie.
Taki sprzęt, który można mieć w torebce i który nie zajmuje zbyt wiele miejsca, a do tego nie nagrzewa się, jest lekki, poręczny i wydajny (około 9 godzin pracy bez potrzeby ładowania w najwyższej wydajności) to rozwiązanie idealnie dla mnie.
Nie da się jednak postawić znaku równości z tradycyjnym laptopem, który użytkuję w domu, na którym otwieram kilkanaście okien jednocześnie, a który kosztował mniej od Microsoft Surface Go. Bo to właśnie cena jest w przypadku tego sprzętu najmniej kusząca: sprzęt występuje w dwóch wariantach: 1999 zł 64 GB, 4 GB RAM oraz 2649 zł 128 GB, 8GB RAM (testowany przeze mnie, szybszy, zdecydowanie polecany). Do powyższej ceny należy doliczyć klawiaturę dostępną w czterech kolorach (449 zł w wersji czarnej lub 599 zł w wersji burgundowej, kobaltowej lub platynowej) oraz opcjonalnie pióro Surface 499,90 zł do pisania i rysowania.
Mimo wysokiej ceny, widzę sens posiadania takiego sprzętu, który idealnie sprawdzi się zarówno w samochodzie, do odpisywania na maile na poboczu drogi (zdarza mi się to dosyć często), w kawiarni, gdy czekam na umówione spotkanie (dużo szybciej i wygodniej niż w telefonie), czy w podróży i na wakacjach, oglądając ulubione seriale.
Szczerze – jestem na TAK! Tak więc… Drogi Mikołaju, byłam ultra mega grzeczna…