– No to jak, decyduje się Pani?
– Taak, oczywiście, dziękuję, do zobaczenia w piątek rano!
Jasna cholera, czy opiekunka będzie mogła zająć się w tym czasie małym Marcelem? Dzwonię z duszą na ramieniu, w końcu może mieć już inne plany. W przeciwnym wypadku muszę poprosić teściową… Uff, na szczęście opiekunka znajdzie dla nas czas, OK, co muszę jeszcze ogarnąć? Fryzjer ma oczywiście pełen grafik, trudno – będę grać z odrostem na włosach, ludzka rzecz. Może jakąś maseczkę przeciwzmarszczkową położę? I płatki kolagenowe pod oczy, będę młodsza co najmniej o dekadę! O tak!
Piątek rano, pobudka o 4.00, pociąg odjeżdża o 5.20, próbuję zdrzemnąć się jeszcze w pociągu, nic z tego.
Przedział obok siedzi wysoki, całkiem przystojny facet, typ drwala, co jakiś czas wychodzi na korytarz i mimochodem zerka na mnie. Musimy się znać, bo raczej nie mogłam mu się spodobać: zero makijażu, okulary na nosie, trampki, a płatki kolagenowe raczej nie pomogły.
Ale nie rozpoznaję faceta, choć wydaje mi się znajomy. Wychodzę na peron, zaczepia mnie, okazuje się, że będzie moim… mężem – reklamowym oczywiście. Nie wchodzę w szczegóły, skąd wiedział, że ja to ja. Czekamy jeszcze na naszego synka, 4-letniego Natana i jego mamę. Taksówka zabiera nas na plan.
A na planie, jak to na planie zaczyna się… czekanie. Kiedy my kręcimy loki, malujemy oko, kawkujemy i plotkujemy, mąż – drwal pomaga jak tylko może: prasuje pościel i piżamy, w których zagramy (ma chłopak wprawę), zabawia dzieci, żeby się nie nudziły i nie rozniosły domu, w którym kręcimy reklamę, pomaga przy scenografii, parzy nam kawę – słowem ogarnięty facet. Czyli są na świecie faceci, którzy wyprasują, ugotują obiad i jeszcze dzieci ogarną!
Nie mogę przestać się śmiać, bo to dosyć zabawna sytuacja zagrać w piżamie żonę przystojnego drwala, którzy w dodatku mają gromadkę dzieci, bo na planie mamy zagrać z całą czwórką! W prawdziwym życiu jedno dziecko ledwie ogarniam, a tu aż czwórka! Na szczęście tata i reżyser mają wprawę i wspólne ujęcia idą całkiem zgrabnie.
Kolej na moje ujęcie z dziewczynkami. Słyszę szepty zza kamery. Reżyser kręci nosem, operatorka kamery ma nietęgą minę. Nie ma co, trzeba się ratować, schodzę z planu.
– O co chodzi? – pytam.
– O drugi podbródek – odpowiada reżyser.
– Co? Ja nie mam żadnego drugiego podbródka! Żart jakiś! Ja jestem szczupła, skąd taki pomysł?! No dobra, pokażcie poprzednie ujęcie, muszę to zobaczyć… Niech to szlag, ja mam cholerny drugi podbródek!
– Spokojnie – mówi reżyser – coś na to poradzimy.
– Jak mam być spokojna?! To jest jakiś dramat! Jak mnie tak zgracie, to już w żadnej reklamie nie zagram!
– Położymy ci dwie poduszki, będziesz leżeć wyżej i podbródek zniknie – odpowiada ze spokojem.
– Zróbcie coś jak najszybciej, błagam!
Na szczęście reżyser wie, jak postępować z takimi histeryczkami jak ja i udaje nam się znaleźć rozwiązanie.
Do końca zdjęć co chwilę łapię się za podbródek, podszczypuję i wykonuję ćwiczenia, które pokazała mi kosmetyczka, kiedy byłam w ciąży, 16 kilogramów cięższa i naprawdę miałam drugi podbródek.
– Może czas pomyśleć o wypełniaczach czy o jakimś tam botoksie – mimochodem rzuca pan reżyser.
– Zaraz go uduszę – to w myślach, nie na głos.
– Naprawdę? Ja tak nie uważam. Świetnie się czuję w swojej skórze. (a to, że na drugi dzień dzwonię do mojej kosmetyczki i rozprawiam z nią przez 45 minut o inwazyjnych zabiegach na twarz i o tym, co powinnam sobie wstrzyknąć, to już inna historia)
Do końca zdjęć staram się być miła i uśmiechnięta – taka praca. Czas spojrzeć prawdzie w oczy – 35 lat to nie przelewki. Pan taksówkarz łamie przepisy, żebym zdążyła na ostatni pociąg. Wpadam na dworzec kilka minut przed odjazdem. Ech, przynajmniej reklama ładna, szkoda, że tylko przez 4 dni będzie w telewizji…