Tak, wszyscy powoli mamy już dość. Koronawirus daje nam w kość. A najgorsze jest to, że jak na razie nie widać przysłowiowego światełka w tunelu.
Na początku w ogóle nie mogłam odnaleźć się w tej nowej sytuacji. Bo zazwyczaj o 9:15 siadałam w pustym domu z pierwszą kawą obok i zaczynałam swoją pracę. Dzieci odwiezione do przedszkola i szkoły, pan małżonek w pracy – słowem święty spokój. W spokoju odpisywałam na maile, przygotowywałam tematy do nowych vlogów, jechałam na nagrania, zdjęcia, czasem spotkania, odwiedziny showroomu. I nagle CIACH. Wszystko się kończy. A zaczyna dzień świstaka.
Po ogarnięciu pierwszego chaosu, znalazłam jakąś równowagę, ale dni zaczęły mi się mieszać, bo wszystkie wyglądają tak samo.
Do wydarzenia roku urosło wyjście do sklepu po jedzenie (raz w tygodniu), a smak przyniesionego świeżego chleba cieszy podwójnie. Nie wiem, ile to jeszcze wytrzymamy. Karcę się, bo i tak mam lepiej, mając własny ogródek i mogąc poćwiczyć na świeżym powietrzu, rozłożyć koc, piknikować i opalać się.
Ale tak zwyczajnie po ludzku, tęskno mi za ludźmi, bo ja… lubię ludzi.
Lubię zapytać w pobliskiej drogerii o kosmetyczne nowinki, panie sprzedawczynie zawsze coś mi doradzą (lub odradzą). Lubię w piekarni delektować się zapachem pieczywa, umówić się na wizytę z panią kosmetyczką, czy iść na obiad z Karolą po zrobieniu zdjęć.
Staram się nie zwariować, choć to już prawie miesiąc odkąd koronawirus zamknął nas w domu. Ale mam swoje małe triki, które nieco ułatwiają mi ten trudny czas, dlatego pomyślałam, że podzielę się z wami moimi sposobami na przetrwanie. Z reguły pod vlogiem pojawia się też sporo ciekawych komentarzy i rekomendacji od oglądających, więc zachęcam też tam zajrzeć.