Dziś o kilku kosmetycznych nowościach, które w większości polubiłam i które warto mieć w swojej łazience i kosmetyczce.
Tym razem wybrane kosmetyki to: świetny krem pod oczy, podkład dostępny w każdej drogerii, luksusowy krem do rąk i do twarzy oraz niespecjalny peeling do ciała i serum nie dla każdego.
Korygujący krem pod oczy Zielona herbata Mokosh
To była miłość od pierwszego dotknięcia. Szukałam nowego kremu pod oczy i znalazłam ten idealny – korygujący krem pod oczy Zielona herbata. Zawiera aktywny wyciąg z alg morskich, zapobiegający rozszerzaniu się naczyń krwionośnych zlokalizowanych w okolicy oczu oraz kofeinę stymulującą mikrokrążenie w skórze. Ponieważ krem jest na bazie ekstraktu z zielonej herbaty, który działa antyoksydacyjnie, opóźnia w ten sposób oznaki starzenia skóry powstające pod wpływem promieniowania UV. Dodatkowo w kremie zawarte są też oleje: sezamowy, arganowy i koksowy, dodatkowo regenerują i odbudowują zniszczoną skórę i długotrwale ją nawilżają. Jednak już wspominałam nie raz, że nie lubię żadnych olejów w kremach, ale w tym kremie nie są one w żaden sposób wyczuwalne, czyli krem genialnie się wchłania, nie obciąża skóry i nie pozostawia tłustego filtra! Do tego daje delikatne rozświetlenie i można stosować pod makijaż. A co najważniejsze – to bardzo wydajny krem! Używam codziennie rano i wieczorem, a po 3 miesiącach zużyłam dopiero połowę słoiczka! Polecam! Cena 119 zł za 30ml. Kosmetyki naturalne Mokosh powinniście zdecydowanie lepiej poznać!
Podkład True Match L’Oréal
Jak wiecie, szukam podkładu idealnego. Nie wierzę, że taki istnieje. Idealny, tzn. że stapia się z kolorem skóry, koryguje niedoskonałości, ale jest w miarę lekki, rozświetla, ale nie sprawia, że skóra się nieestetycznie błyszczy. Poza tym chroni przed zmarszczkami, jest dostępny w każdej drogerii i nie kosztuje fortuny. Wymieniłabym jeszcze kilka innych cech, ale stop! Dziś chcę napisać o podkładzie True Match marki L’Oreal, kolor beż, N4. To jest całkiem niezły podkład, który stapia się z kolorem skóry, nie wysusza jej i łatwo się rozprowadza. Mój kolor nie wpada ani w żółte tony, ani w różowe, więc pod tym względem bardzo mi odpowiada. Lubię podkłady z pompką, bo aplikuję dokładnie tyle preparatu, ile zechcę. Oczywiście po dwóch godzinach od użycia, skóra niestety się błyszczy, ale i tak chętnie będę go stosować. Kupiłam go za połowę ceny w drogerii Rossmann, podczas promocji, w sklepie internetowym cena regularna to 41,99 zł za 30 ml
Krem do rąk Masło Shea L’Occitane
Nie będę ukrywać, że lubię kosmetyki tej marki. Jest w nich coś luksusowego, ulotnego, czarodziejskiego. Może ta Prowansja, skąd pochodzą, może ten zapach, a może piękne opakowania sprawiają, że mam do nich słabość. Mój krem zawiera 20% masła shea, miód, ekstrakt migdałowy i olej kokosowy. Błyskawicznie się wchłania, przepięknie pachnie i wystarczy odrobina, żeby nawilżyć ręce, do tego jest niewiarygodnie wydajny, ale… zauważyłam, że ostatnio muszę używać go częściej, bo zrobiło się zimno, ręce częściej marzną, a rękawiczek jeszcze nie noszę i krem chyba nie nadąża. Natomiast latem sprawdzał się bez zarzutu. Chyba na najbliższe mrozy, potrzebuję czegoś mocniejszego, jednak nadal z przyjemnością będę stosować go w domu, bo zapach jest przecudowny, a dłonie po nim – aksamitne! Cena 99 zł za 150 ml może być dla niektórych lekko szokująca, ale to jest bardzo, bardzo wydajny kosmetyk, wystarczy na długie miesiące.
Professional C – serum 15% Obagi
Ponieważ nie lubię oleistych kosmetyków, to serum nie podbiło mojego serca, choć wam może dobrze służyć, bo łagodzi stany zapalne, rozjaśnia skórę i natychmiast przenika do skóry. Z kosmetyków tej marki miałam już m.in. krem do opalania z filtrem, który zdał egzamin podczas minionych wakacji, bo… wciąż jestem odrobinę opalona! Serum Obagi stosuję za to na szyję i dekolt (zgodnie z sugestią mojej pani kosmetolog, by dać mu szansę) i tu spisuję się całkiem nieźle. Ale na twarz aplikuję tylko takie serum, które błyskawicznie się wchłania i nie trzeba po nim stosować kremu (mój faworyt), inne drażnią mnie. Poza tym, po użyciu serum Obagi, muszę jeszcze nałożyć krem, bo po pierwszym wrażeniu lepkości na twarzy, następuję lekkie ściągnięcie, ale przecież tak właśnie działa witamina C, więc nie mogę mieć o to pretensji. Być może jest to preparat do przetestowania dla tych wszystkich, którzy zmagają się z przebarwieniami, ale nie dla mnie. Cena 226 zł za 30 ml
Secret d’Excellence Galénic
Nazwa kremu adekwatna do zawartości! Wprawdzie pisałam już o kremach tej marki, ale teraz testuję prawdziwe ferrari wśród ich kremów! W tym produkcie wszystko jest takie, jakie być powinno: od pięknego opakowania poprzez zawartość, która idealnie się rozprowadza, świetnie nawilża i nie pozostawia lepkości na skórze, a do tego nadaje się pod makijaż. To wyjątkowy krem, luksusowy, prawdziwy crème de la crème, z niecodziennym i trudnym do pozyskania składnikiem – algą śnieżną, która przedłuża młodość komórek nawet o 365%! Do tego zawiera witaminę B3, poprawiającą koloryt skóry, witaminę E i witaminę C, nadającą blask i wzmacniającą skórę właściwą. Na pewno ten krem zadowoli kobiety po 30. roku życia. Drogi, ale wart swojej ceny, 286,60 zł za 50 ml.
Peeling Seasource Detox Spa Arbonne
Lubię peeling, który spełnia dwie funkcje jednocześnie: złuszcza skórę i nawilża ją na tyle, że po jego użyciu niepotrzebny jest mi balsam do ciała. Ten peeling z soli morskiej niestety tak nie działa. To zwykły peeling, którego w ogóle nie czuję na skórze pod prysznicem, bo błyskawicznie spływa niczym żel pod prysznic. Do tego pachnie… mało przyjemnie, ale dlatego że zawiera algi morskie, koper morski i wyciąg ze spiruliny. Jego cena, 122 zł za 200 ml lekko szokuje. W kwestii peelingów pozostaję wierna sprawdzonym, pachnącym, tanim, polskim i naturalnym kosmetykom Vianek.