Właśnie minęły 2 lata, odkąd zaczęłam prowadzić bloga. Dlatego czas, by trochę się pochwalić, ale trochę też… wyżalić.
Część z Was pamięta mnie jeszcze z czasów Call TV, AXN i innych programów telewizyjnych, które prowadziłam. Część z blogowego projektu Dziewczyny Nie Płaczą, a część po prostu trafiła do mnie przypadkiem. Wszystkim Wam ogromnie dziękuję, że ze mną jesteście. Cieszy mnie każdy Wasz komentarz, każda wiadomość prywatna i każda konstruktywna krytyka.
Prowadzenie bloga to dla mnie wielka przyjemność, ale jednocześnie praca na pełen etat. Na początku blogowania miałam jeszcze trochę czasu, by wyskoczyć na casting do reklamy, czy zagrać epizod w serialu. Wybrane plany zdjęciowe opisywałam na blogu, ale od kilku miesięcy nie mam już na to czasu, bo praca na blogu pochłonęła mnie bez reszty. A żeby działał on prężnie, oprócz pomysłów na publikację, pisania tekstów, sesji zdjęciowych, testowania nowych kosmetyków, odpisywania na setki maili, obecności na eventach, trzeba też udzielać się na Facebooku, Instagramie czy Instagram Stories (Snapchata odpuściłam, bo mam wrażenie że wiekowo tam nie pasuję). Szczerze, to zadań około blogowych jest jeszcze więcej niż te, które powyżej wyliczyłam, ale to dla mnie sama frajda!
Działając przez kilka lat w telewizji, pracowałam na słupki oglądalności dla potężnych stacji telewizyjnych, często nie mając do końca wpływu na swój wygląd lub na to, co muszę w danej chwili powiedzieć. Teraz pracuję tylko na swoje zasięgi, ale za to według własnych reguł i to jest super!
Jednak w tym blogowo-instagramowo-influencerskim świecie nie zawsze jest tak różowo. Widzę coraz więcej zagrań nie fair, kupowanie followersów i lajków pod zdjęciami na Instagramie zaczyna być normą. Nawet sobie nie wyobrażacie, ile maili otrzymuję każdego dnia z propozycją kupna i zwiększenia liczby followersów na moim koncie, ale ja po prostu nie mogłabym spokojnie żyć z takim okłamywaniem siebie samej i innych. Słyszałam już o przerabianiu w photoshopie statystyk bloga (!), nie wspominając o tym, że czasem nie rozpoznaję dziewczyn na żywo, tak zmieniają i „ulepszają” swoje zdjęcia w internecie.
Czasem mam wrażenie, że niektóre blogerki czy influencerki (jak ja nie lubię tego słowa!) zareklamują dosłownie wszystko.
Naprawdę nie wiem, jak w jednym tygodniu można zachwalać aż 3 kremy do twarzy, przecież potrzeba kilku tygodni, by przekonać się jak działa każdy z nich. Zdjęcia, gdzie obok sosów do pieczenia i margaryny jest reklama prezerwatyw, a zaraz potem produkty dla dzieci, to coraz częstsza praktyka. Sama staram się prezentować i publikować różne produkty, żeby było ciekawie i różnorodnie, ale przecież trzeba zachować jakiś umiar, wyznaczyć ramy, co pokazuję na blogu i w mediach społecznościowych, a z czym mi nie po drodze. Jednak coraz częściej widzę totalny chaos, blog czy Instagram staje się słupem reklamowym.
A przecież w blogowaniu najważniejsza jest autentyczność.
I właśnie z tego jestem najbardziej dumna, że piszę tylko o takich produktach, które lubię i których używam w codziennym życiu i bez mrugnięcia okiem mogę polecić je dalej. Nie reklamuję niczego na siłę. Jeśli prezentuję ubrania na blogu to noszę je także na co dzień, jeśli decyduję się na współpracę z marką kosmetyczną to skrupulatnie używam ich kosmetyków, zanim wystawię rzetelną opinię. Zazwyczaj wcześniej pytam moje koleżanki, czy przypadkiem znają daną markę i jak ją oceniają. Zdarza mi się odesłać ubrania, bo materiał bądź fason nie spełnił moich oczekiwań i wolałabym nie wprowadzać w błąd moich Czytelniczek. Dany produkt musi pasować do mnie w 100%.
Często dostaję wiadomość, że ktoś po mojej rekomendacji kupił jakiś produkt, jest zadowolony i to naprawdę bardzo mnie cieszy.
I choć ostatnio zrobiłam sobie urlopową przerwę i mały reset to teraz z ogromną ochotą wracam do blogowania z nowymi pomysłami. Jeśli jednak czegoś brakuje Wam na moim blogu, Facebooku czy Instagramie, piszcie śmiało! Bo chcę, żeby się działo! ;)