Jak ja kocham Andaluzję i wybrzeże Costa del Sol! Czuję się tutaj jak u siebie! Pasuje mi wszystko: od nieustannie świecącego słońca, poprzez szum fal, który mnie uspokaja, bujną roślinność przez 365 dni w roku, a skończywszy na prostym, acz smacznym jedzeniu.
Zauważyłam kilka rzeczy, które wyjątkowo ułatwiają życie, a które z wielką chęcią przeniosłabym do Polski. Nie wiem, czy w innych częściach Hiszpanii też obowiązują, ale chętnie pewne rzeczy i zachowania zabrałabym do naszego kraju. Po pierwsze sprawa pieszych i samochodów.
Tu pieszy na pasach ma ZAWSZE pierwszeństwo i chętnie korzysta z tego przywileju, ale ZAWSZE dziękuje kierowcy, który przepuszcza go na pasach.
Zauważyłam, że ja także przechodząc przez pasy, dziękuję kierowcy, który mnie przepuścił, a kierowca zawsze odpowiada kiwnięciem głowy. To niby nic wielkiego, ale bardzo miłe dla obu stron.
Kolejna sprawa: kiedy kierowca objeżdża rondo, wrzuca kierunkowskaz w lewo, żeby zasygnalizować innym kierowcom, że ma zamiar objechać rondo dookoła. To taki drobiazg, który na początku mnie dziwił, a teraz sama, gdy zawracam na rondzie, wrzucam kierunek w lewo, a dopiero potem w prawo, przy zjeździe z ronda.
Zauważyłam, że ludzie są tutaj bardzo życzliwi. Jeśli Hiszpan nie mówi akurat po angielsku to stara się chociażby na migi, wskazać obcokrajowcowi drogę czy jakkolwiek pomóc.
Po prostu chętnie tu wszystko wytłumaczą, a do tego są uśmiechnięci i przyjaźnie nastawieni. Trafiliśmy w Esteponie do państwowego szpitala, bo Marcelek skaleczył niefortunnie nogę, pani doktor z panią pielęgniarką nie tylko pomogły, ale były też miłe i empatyczne, chociaż miały sporo pracy. Nie wiem, jak wam to opisać, ale ludzie w Andaluzji mają po prostu pogodny wyraz twarzy.
Wszyscy wyjątkowo mocno kochają tu dzieci i psy. Zarówno dzieci, jak i pieski mają tu dobre życie.
Za wyjątkiem jednego, 5-gwiazdkowego hotelu, gdzie nie wpuszczono nas z psem do restauracji, wszędzie indziej nasz maltańczyk nie stanowił problemu. Chyba już wspominałam, jak Marcel w wieku 3 lat, wywrócił niechcący w jednej z restauracji stolik, poleciało szkło i talerze. Pamiętam swoje przerażenie w oczach, a kelnerzy, zanim zdążyłam wydusić z siebie: „So sorry”, już krzyczeli z uśmiechem „No problem!” ;)
Jeszcze jedna rzecz bardzo ułatwia życie. W supermarketach jest mnóstwo produktów BIO w atrakcyjnych cenach, ale także sporo produktów z zerową zawartością tłuszczu.
Córeczka mojej przyjaciółki nie metabolizuje tłuszczy, co oznacza, że może spożywać produkty o zerowej lub bardzo znikomej zawartości tłuszczu. Widziałam radość w oczach przyjaciółki, która w zwykłym supermarkecie nie wiedziała, na którą wędlinę dla córki ma się zdecydować, bo miała tak ogromny wybór. Do tego mnóstwo produktów mlecznych z zerową zawartością tłuszczu, o których w Polsce możemy na razie tylko pomarzyć.
Z ogromną przyjemnością kupowałam na pobliskiej stacji benzynowej świeżo wyciskany sok pomarańczowy, który wprawdzie należy spożyć w tym samym dniu, ale jest tak słodki i pyszny, że znikał niemal błyskawicznie.
W Polsce już też w niektórych sklepach można kupić świeżo wyciskany sok pomarańczowy, ale niestety pomarańcze nie są już tak słodkie, jak te z naszej stacji benzynowej ;)
Jedyne, na co się tutaj uskarżam to pieczywo. Wszędzie sprzedają „dmuchane” bagietki, bułki, chleb tostowy. Nie trafiłam na tak dobre pieczywo, jakie zazwyczaj kupuję w Polsce, ale cała reszta bardzo mi pasuje!